środa, 13 stycznia 2010

"brak sensu życia"

te poniższe posty, to czysty przypadek. zrezygnowałem jednak z ich usuwania - a nuż kogoś może linki zainteresują.

a teraz odnośnie tytułu:
takie słowa padają z ust co drugiego Polaka (nie wiem jak jest w innych krajach..) a przecież jest to kategoria głęboko filozoficzna! jest to pytanie o Bycie, o podejście do Bycia do bycia Bytu. Skąd takie rozpowszechnienie tej jakże hermetycznej (hermeneutycznej) kategorii? spróbuję postawić tezę, że w naszym pięknym kraju, w naszej kulturze lenistwa i nieróbstwa przeplatającego się z idiotycznym (idiotes) pracoholizmem czy po prostu "biurwizmem" nastąpiło tak dalekie pomieszanie horyzontów, że nic nie jest już na swoim miejscu.

Nie chcę być okrutny, ale zachodzę w głowę, czy strata męża w którym się jest w związku od trzydziestu lat, będąc w wieku lat pięćdziesięciu można nazwać taką samą "stratą sensu życia jak głębokie problemy egzystencjalne trapiące Kierkegaarda.

Odpowiedź jest bardzo prosta: można, tylko po co? dostajemy w wyniku takiego przemieszania świat tak "nienazwany", niezidentyfikowany, ze nie wiadomo o którą ścianę się oprzeć.

Nie chcę sugerowac że jeden "brak sensu zycia" jest lepszy, badź gorszy od drugiego. Są poprostu inne, mimo, że mogą być tak samo drastyczne w rezultatach.
Skupie się jednka na tym drugim podejściu, bo tak rozumiany "brak" jest niewątpliwie specjalnością głównie Zachodu, a ponadto mam wrażenie że w Polsce osiągnał on niezykle osobliwy stopień rozwoju.

jest toosiagnięcie Zachodu, bo tylko ten krąg kulturowy stać było na tak drastyczne wyrzeczenie się zewnętrznych oparć jakied aje szeroko pojęta religia (kultura, uzus, społeczeństwo) na rzecz racjonalności człwoieka. czyli punkt oparcia przenieśli zza człwoieka do jego wnętrza. skutek jest dosc drastyczny - gdy człowiek się potknie, nie ma się o co oprzeć.

Taka konstatacja nie jest w żadnej mierze rewolucyjna. Ciekawe natomiast wydaje mi sie spojrzenie na "brak sensu życia", który dotyka jakieś 80% ludzi. Dlaczego oni cierpią? z konieczności jestem zmuszony odrzucić jakieś 10% nieszczęśników cierpiacych na depresje kliniczne i inne diagnozowalne schorzenia (choć w większości przypadków diagnoza przychodzi zbyt łatwo). Mimo to pozostaje ogromna grupa ludzi, którzy raz w miesiącu, albo przynajmniej raz na pół roku skarżyć się będą na brak poczucia sensu życia. Moja diagnoza jest nastepujaca: z jednej strony wobec upadku konieczności podejmowania sie "sensownej pracy" i przeogromnego wyboru "pracy bezsensownej", ludzie ci mają rzeczywisty problem nie związany jednak z ich błędnymi wyborami, a z poluzowaniem poczucia celowości w społeczeństwie. Wraz z religią, stracilismy poczucie zamknięcia i celowości świata. praca typu "księgowa" (czy piarowiec) która kiedyś uważana była za dobrą, normalną pracę - potrzebną, okazuje sie dziś praca bez celu, która do niczego nie prowadzi. Kiedyś praca na roli była normalną koniecznością, a niedzielne pójście do kościołom przywracało jej celowościowy sens. dziś jest to pewnie jedna z najbardziej przeklętych działalności.

i zostaje jeszcze jeden rodzaj poczucia "bezsensu świata". Taki, który ludziom od zawsze towarzyszył, nie będąc jednak w udziale większości. Jest to bezsens spowodowany upadkiem nadziei na znalezienie na Ziemi zajęcia, którego wykonywanie będzie produktywne, które będzie miało sens i było skończone. Jest to problem filozofów (ale nie tylko), którzy po latach ślęczenia nad książkami, dochodzą do wniosku, że nie zbliżyli się ani o milimetr w odpowiedzi na pytanie "jak żyć". Każdy sposób jest tak samo dobry, a co za tym idzie, tak samo zły, beznadziejny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz