sobota, 30 stycznia 2010
muzea, człowiek, market
Teraz można się zacząć zastanawiać kto do tych muzeów będzie przychodził i jaki cel będzie przyświecał zwiedzającym. Bo że twórcom programowym przyświeca cel stworzenia łatwo przystępnej, łatwo absorbowalnej dla zwiedzającego materii to wiemy. Otwarcie i głośno jest to obwieszczane. Tylko żeby za zbyt dlatego posunięta prostotą nie zniknął sens wiedzy. Bo niestety każde zdobycie wymaga choć minimalnego wysiłku.
sobota, 16 stycznia 2010
Instytut spraw puboicznych
wyszukiwaniem w gospodarce wolnych przestrzeni by tam wcisnac paru
niezadowolunych ludzi robiac z nich szczesliwszych. Opisuje
rzeczywistosc za pomoca dziesiatek cyfr i miliarda słów sprawiając,
że opos nie ma wiele wspolnego z istniejacym swiatem.
(podskórnie oczywiscie przyjete jest postmodernistyczne załozenie, ze
nie ma <i>istniejacego</i> a jedynie jest swiat stwarzany). Jadnqknjak
wielką odpowiedzialnosc za nieszczescia milionow lidzi przyjmuje ten,
kto chce ichbwychowywac, stwarzać właśnie, w jednowymiarowym
świecie. W świecie ktorego i fasada i jedyna głębią są cyfry.
Milion dwiescientysiecy bezrobotnych
Dziewiecste zlotych minimum socjalnego
środa, 13 stycznia 2010
watpienia najgorsza z posrod tych najgorszych jest szczurowatość.
Peł o dookolanas szczurków. Ludzie, niewiedzac czemu, boja sie w tym
pelnym wolnosci, liberalnym swiecie wyglaszac swoje poglady! Ale
chodzi o poglady specyficznie pojete i specyficznych ( w tym momencie
normalnych) ludzi.
Normalni ludzie czyli wiekszosc. Maja oczywiscie oni swoje poglady,
dzielnie bronia przed soba swoich wartosci, maja swoja wiare. A mozetu
lezy problem - ich wiara nie jest wystarczajaco silna by dzielic sie
swoim sposobem rozmumienia swiata z innymi? Moze nie wierza do konca,
ze to co widza, co czuja moze miec dla kogos jakakolwiek wartosc. Moze
byc prawdziwe. I nie jest tu mowa o religi ani nie o Bogu. Bog jest tu
jednym z przedstawicieli problemu.
Mesjanizm, szerzenie wiary ogniem i mieczem jet fatalne. Ale popadanie
w druga skrajnosc-zamkniecie kompletnie ust w celu nie wypowiadania
swoich pogladow jest rownie zle. Swiat nie wypowiedziany, nie nazwany
nie istnieje.
Liberalnosc dzisiejszego zycia nie ma na celu zabronienia wypowiadania
swoich sadow, obnoszenia sie z wlasna wiara. Dlaczego wiec tak malo
ludzi z tego korzysta? Moze problemem jest wlasnie brak wiary, ze moj
sad moze byc tak samo dobry jak czyis inny albo nawet ten ogolnie
przyjety. Niby pelna wolnosc, a jednak mowienie jednego jest lepiej
widziane niz wypowiadanie tego co nie popularne. Albo nawet problem
stanowi brak sądow, nie ma w co wierzyc gdy sie nie ma wlasnego zdania.
Mnie tenoroblem dotyga osobiscie. Teoretyzowanie na jego temat jest
zajmojace jednak w zyciu ogranicza sie do paru konkretnych przypadkow.
Mam wielu znajomych-w niektorych momentach mojego zycia bylo ich
wiecej, terazjest roche mniej. Nie zmienia to jednak faktu ze
wiekszosc z nich to lidzie posiadajacy wlasne zdanie, majacy wlasne
opinie, przezywajacy zycie we wlasny sposob. Maja oni wlasne odczucia
i dochodza nie raz wlasnymi drogami do ogolnie przyjetych prawd.
Dlaczego tymi swoimi - jakze cennymi uwagami, odkryciami nie dziela
sie?!
Lukass
"brak sensu życia"
a teraz odnośnie tytułu:
takie słowa padają z ust co drugiego Polaka (nie wiem jak jest w innych krajach..) a przecież jest to kategoria głęboko filozoficzna! jest to pytanie o Bycie, o podejście do Bycia do bycia Bytu. Skąd takie rozpowszechnienie tej jakże hermetycznej (hermeneutycznej) kategorii? spróbuję postawić tezę, że w naszym pięknym kraju, w naszej kulturze lenistwa i nieróbstwa przeplatającego się z idiotycznym (idiotes) pracoholizmem czy po prostu "biurwizmem" nastąpiło tak dalekie pomieszanie horyzontów, że nic nie jest już na swoim miejscu.
Nie chcę być okrutny, ale zachodzę w głowę, czy strata męża w którym się jest w związku od trzydziestu lat, będąc w wieku lat pięćdziesięciu można nazwać taką samą "stratą sensu życia jak głębokie problemy egzystencjalne trapiące Kierkegaarda.
Odpowiedź jest bardzo prosta: można, tylko po co? dostajemy w wyniku takiego przemieszania świat tak "nienazwany", niezidentyfikowany, ze nie wiadomo o którą ścianę się oprzeć.
Nie chcę sugerowac że jeden "brak sensu zycia" jest lepszy, badź gorszy od drugiego. Są poprostu inne, mimo, że mogą być tak samo drastyczne w rezultatach.
Skupie się jednka na tym drugim podejściu, bo tak rozumiany "brak" jest niewątpliwie specjalnością głównie Zachodu, a ponadto mam wrażenie że w Polsce osiągnał on niezykle osobliwy stopień rozwoju.
jest toosiagnięcie Zachodu, bo tylko ten krąg kulturowy stać było na tak drastyczne wyrzeczenie się zewnętrznych oparć jakied aje szeroko pojęta religia (kultura, uzus, społeczeństwo) na rzecz racjonalności człwoieka. czyli punkt oparcia przenieśli zza człwoieka do jego wnętrza. skutek jest dosc drastyczny - gdy człowiek się potknie, nie ma się o co oprzeć.
Taka konstatacja nie jest w żadnej mierze rewolucyjna. Ciekawe natomiast wydaje mi sie spojrzenie na "brak sensu życia", który dotyka jakieś 80% ludzi. Dlaczego oni cierpią? z konieczności jestem zmuszony odrzucić jakieś 10% nieszczęśników cierpiacych na depresje kliniczne i inne diagnozowalne schorzenia (choć w większości przypadków diagnoza przychodzi zbyt łatwo). Mimo to pozostaje ogromna grupa ludzi, którzy raz w miesiącu, albo przynajmniej raz na pół roku skarżyć się będą na brak poczucia sensu życia. Moja diagnoza jest nastepujaca: z jednej strony wobec upadku konieczności podejmowania sie "sensownej pracy" i przeogromnego wyboru "pracy bezsensownej", ludzie ci mają rzeczywisty problem nie związany jednak z ich błędnymi wyborami, a z poluzowaniem poczucia celowości w społeczeństwie. Wraz z religią, stracilismy poczucie zamknięcia i celowości świata. praca typu "księgowa" (czy piarowiec) która kiedyś uważana była za dobrą, normalną pracę - potrzebną, okazuje sie dziś praca bez celu, która do niczego nie prowadzi. Kiedyś praca na roli była normalną koniecznością, a niedzielne pójście do kościołom przywracało jej celowościowy sens. dziś jest to pewnie jedna z najbardziej przeklętych działalności.
i zostaje jeszcze jeden rodzaj poczucia "bezsensu świata". Taki, który ludziom od zawsze towarzyszył, nie będąc jednak w udziale większości. Jest to bezsens spowodowany upadkiem nadziei na znalezienie na Ziemi zajęcia, którego wykonywanie będzie produktywne, które będzie miało sens i było skończone. Jest to problem filozofów (ale nie tylko), którzy po latach ślęczenia nad książkami, dochodzą do wniosku, że nie zbliżyli się ani o milimetr w odpowiedzi na pytanie "jak żyć". Każdy sposób jest tak samo dobry, a co za tym idzie, tak samo zły, beznadziejny.
czwartek, 7 stycznia 2010
wtorek, 5 stycznia 2010
egaliarny arystokrata
Po tej, zimniejszej stronie Odry próżno szukać takiej warstwy społecznej, takiej grupy. Po tej cieplejszej stronie, też nie od razu się ja znajdzie i możne trzeba i ze świcą i po nocach w bibliotekach szukać ale jakiś jej okruch jest.
i to jest piękna różnorodność świata! Jest i tak i siak. I świnie przy korycie brudzą sie z radością, i koty swym spojrzeniem podstępnie czuwają. Kaprys Przypadku tylko zrządził, że świnie lubią jedno, a koty inne wolą.
Problem powstaje gdy pewne ktosie, nie mające.. hmm... manier, ani nauczonych, ani wyniesionych z domu, żądają dla siebie, by tak ich traktować, jakby świeciły przykładem w używaniu savoir-viveuru. problem jest wtedy, gdy ktoś nie widząc płótna żąda, by go malarzem nazywać. Do wszystkiego można dorosnąć. Wszystko jednak trochę pracy wymaga. Nie da się od niej uciec.
A co się dzieje za naszym oknem, na naszym trzepaku? Siedzi grupka zubożałych szlachciców, wydziedziczonych - możne tylko z paru książek, służki i antałku miodu. Może nawet tylko z paru książek co je mieli jeszcze dziesięć lat temu, ale wir czasu im porwał je. I żądają od świata, współczesnego świata, by patrzył na nich, kłaniał się i po raczkach całował. A na co tu patrzyć!?
